Wąwóz Todra - Atlas

Po pustyni nie mieliśmy bliżej sprecyzowanego planu. Ruszyliśmy w stronę Wąwozu Todra, dokąd mieliśmy bezpośrednie połączenie z Merzougi. Wysiedliśmy w­­ Tinegirze, i natychmiast pojawiło się obok nas dwóch konkurujących ze sobą doradców. Zdążyliśmy się już przez ostatnie dwa tygodnie przyzwyczaić do tego, że na każdym kroku wyrastają spod ziemi różni przyjaciele. Poświęcają nam pół dnia, prowadzą do restauracji, pomagają załatwić transport czy nocleg, i nie są przy ty strasznie nachalni. Tak dość sprawnie dojechaliśmy na pustynię za bardo korzystną cenę, więc teraz też spokojnie słuchaliśmy rad. Przy okazji większego miasteczka zaszliśmy do knajpki, gdzie zamówiliśmy kurczaka z grilla z frytkami. Arabskie jadło jest pyszne, ale koniec końców i kus kus się nudzi. Wtedy też ostatni raz pilismy colę – niestety.

W końcu przystaliśmy na propozycję gościa z dreadami na głowie, który za 200 DH zaoferował dowóz do wąwozu i nocleg ze śniadaniem. Po raz pierwszy żałowaliśmy wyboru. Koleś był dziwny, ciągle coś palił i trudno było się z nim dogadać. Na każde pytanie odpowiadał ‘może tak, może nie’, czyli Inszallah. Byliśmy gotowi zdać się na los, ale potrzebna nam była choć garść konkretów. W głowie ciągle siedziała nam propozycja Mateusza- jednego z naszych gosci z hotelu, żeby jechać do Agoudal, zapomnianej wioski położonej przy tej samej drodze, ale 1,5 tys. Metrów wyżej. Czając się rano na jakiś transport, odkryłam miejscową szkołę – wszystkiego jedna nieduża klasa. Nauczyciel – zresztą na zastępstwie, chętnie przystał na kolejne dwie uczennice. Zamiast tkwić przy szosie, zabrałam dziewczyny na zajęcia. Zostały posadzone w swego rodzaju oślej ławce – bo stała bokiem do pozostałych, dostały kartki i flamastry. Pozostała trzydziestka dzieci – w wieku sześciu lat, po chwilowym zamieszaniu kontynuowała lekcję. Każde po kolei podchodziło do tablicy, i przy pomocy wskaźnika składało w słowa arabskie znaki, które wcześniej napisał profesor. Wszystkie potrafiły już czytać. Potem dostały swoje zeszyty ćwiczeń, równie kolorowe jak u nas, i rozwiązywały nieskomplikowane zadania matematyczne. Ola z Hanią śledziły pilnie wszystko co działo się dookoła, i prawie uwierzyły, że to ich nowa szkoła. Wysmarowały rysunki, na których się podpisały, w tym Hanka jak zwykle wspak, a Pan powiesił je nad tablicą. Zaraz potem, głośno trąbiąc, zajechał nasz mikrobus. Koniec szkoły.

Agoudal przywitało nas ostrym górskim słońcem. Zatrzymaliśmy się w niewielkiej oberży na początku wsi. Właściciel budził zaufanie, mimo że warunki były spartańskie. Nasz pokój to niewielka lepianka z prostymi lóżkami rozstawionymi na klepisku. W nocy temperatura spadała poniżej zera, od zimna chroniły nas tylko koce. Ale bardziej gościnnego miejsca nie uraczyliśmy do tej pory. Przez pierwsze dwa dni niespiesznie włóczyliśmy się po okolicy – wokół pozbawione roślin górskie wzniesienia, i zielone poletka przyklejone do koryta niewielkiej na tym odcinku rzeki Todry. Do wsi wypuściliśmy się tylko raz, i więcej się nie odważyliśmy. Zostaliśmy osaczeni przez tłum biednych dzieciaków, które nie odstępowały Oli ani Hanki na krok. Na początku dziewczynki potraktowały zaczepki jak zabawę, i trochę ganiały między domami, ale kiedy maluchy zaczęły je szczypać i wyrywać Hanki krowę, musieliśmy ogłosić odwrót.

W końcu przyszła też pora, najwyższa pewnie już, na rozstroje żołądka. Sraczkę zainicjowała Ola. Towarzyszyła jej temperatura, więc prawie cały dzień przespała w łóżku. Pod wieczór na ból brzucha zaczęła narzekać Hanka, Paweł i ja chwyciliśmy bakcyla w kolejne dwa dni. Podejrzewamy, że był to wynik odcięcia od naszych dotychczasowych zwyczajów pica coli przez dzieci – nie było tu coli, oraz whiskey przez rodziców – z przyjazdem w góry skończyły się zapasy wolnocłowe. Ale nie bez znaczenia była pewnie również wysokość – 2 340 m. n.p.m. Brahim, właściciel, też nie miał dobrego dnia. W wyniku awarii zasilania, wysiadła pompa zasilająca wioskę w wodę. Po włączeniu prądu, powstałe ciśnienie rozsadziło rurę, która doprowadzała wodę do schroniska. Brahim, wraz z pięcioma braćmi zmontował na prędce wodociag zasilany pompą spalinową, ciągnący wodę z rzeki. Ale było to rozwiązanie doraźne. Dochodzil do tego nieustający w nocy płacz miesięcznej córeczki, który nie pozwalał mu się wyspać.

Ostatniego dnia czuliśmy się jednak na siłach ruszyć na całodniową wycieczkę do groty ukrytej między górami – w odległości 10 km od Agoudal. Dla dziewczynek nie był do dystans do pokonania pieszo, poza tym Ola wciąż nie była w formie, więc pożyczyliśmy z wioski osiołka. Naser, brat właściclea, zaoferował się nas poprowadzic, i tak spędziliśmy niesamowity dzień wśród górskich pustkowi. Wyruszyliśmy wczesnym przedpołudniem, wybierając na początek drogę przez wzgórza. Po 3 godzinach marszu , nad bzegiem skalnego strumienia urządziliśmy sobie iknik. Dziewczynki zajadały się sardynkami, a my wycinaliśmy z butelek szklanki, żeby napić się zaparzonej przez Nasera na ognisku herbaty. Po odpoczynku weszliśmy do groty. Zaskoczyła nas. Nie wiadomo, jak daleko się ciągnie, 2 kilometry są zbadane, w tym do pierwszej podziemnej wody idzie się 1 godzinę. My przeszliśmy może 1/3 tego odcinka, ślizgając się po wilgotnych skałkach, i pokonując przy świetle latarek kilka pionowych przejść. Dziewczyny trzymały się bardzo dzielnie, i starały się nie dać wielkim oczom strachu, które spozierały zewsząd. Ola trochę marudziła, ale Hania stale ją zagrzewała do marszu, mówiąc – ‘Nie bój się, jak będziesz wystraszona to ci poświecę”. Zwisające stalaktyty zamieniały się w różne zwierzęta, chociaż najczęściej w siusiaki. Po wyjściu ucieszył nas bardziej niż zwykle widok osiołka skubiącego trawę pod skalnym mostem, będącym swoistą bramą do groty. Do wsi wracaliśmy inną drogą prowadzącą przez dolinę, lecz mimo zdrowego tempa nie zdążyliśmy wrócić przed zmierzchem. Kiedy księżyc zaczął nam oświetlać trasę, na horyzoncie pojawiło się światło jednośladu. To brat i przyjaciel Nasera wyjechali nam naprzeciw, zaniepokojeni naszą nieobecnością. Byli w dobrych nastrojach, udało się znaleźć miejsce przecieku i wymienić rurę koło schroniska. W ich wesołym towarzystwie wróciliśmy na ostatni nocleg do Agoudal.

Comments

Popular Posts