Argentyńskie asado



Argentyna jest dla Polaków relatywnie drogim krajem. Nie ma sensu polegać na cenach podawanych w najświeższych przewodnikach. Roczna inflacja wynosi 30 %, więc ceny z 2013 roku nijak się mają do tych z 2015. Oficjalny przelicznik to za 1 zł 0,43 $(pesos), po operacjach z dolarami na blue market 1 zł to 0,27$. Tak wygląda nasz koszyk dóbr:
p     - piwo 1l (sprzedawane tylko w takiej pojemności) – 15-20$, wino 20-30$ 0,75l, woda 1,5l 15$, mleko 1l 15$, jogurt 1l 40$, jogurt 100 ml 10-15$
             - 10 bułek 12$, wołowina 100$/kg, drób 70$/kg, owoce 20$/kg, warzywa 30$/kg
-     -  duża pizza z mozzarellą w barze od 60 $, hamburger z frytkami od 45$, sałatka warzywna 30$, danie z grilla od 60 $, w restauracjach ceny od 120$ od osoby
              -  benzyna 13$/1l
        -  pokój 2-os z łazienką w hotelu od 400$, cabana 4-os (domek kempingowy) od 600$, namiot 50-80$/osoby, dzieci poniżej 3 lat nie płacą.
Przed wyjazdem sprawdziliśmy, że kempingi są wśród Argentyńczyków bardzo popularną formą spędzania wolnego czasu, i jest ich całkiem sporo na naszej trasie. Dlatego zabraliśmy ze sobą namioty i śpiwory. Dla naszej dużej rodziny to po pierwsze niedrogi nocleg, po drugie nieograniczona przestrzeń do biegania dla dzieciaków, po trzecie zatrzymuje się tam wiele innych rodzin z dziećmi, po czwarte wreszcie, często jest na nich dostęp do jeziora, rzeki lub basenu. Ich standard jest przeróżny, ale zawsze są prysznice z ciepłą wodą i kilka stanowisk do grillowania. Czasem są to duże obszary w lesie nad jeziorem, wtedy każdy namiot ma swój własny wymurowany grill i stół z krzesłami, czasem niewielkie ogrody okalające dom właściciela, i jeden komin z czterema rusztami do dyspozycji.
Argentyńczycy mają bzika na punkcie grillowania. Każda letnia kolacja musi się toczyć w oparach dymu z węgla. Wszyscy spotkani przez nas turyści podróżują z wielkimi przenośnymi lodówkami, z których wyrzucają na ruszt olbrzymie ilości kiełbasek, kurczaków, żeberek, steków wołowych i innych rodzajów mięsiwa. Około godziny trwa rozniecanie żaru, oczywiście każdy pracuje nad swoją górką węgla drzewnego. Nie ma tak daleko posuniętej solidarności, żeby piec wspólnie na jednym ruszcie z sąsiadem. Kolejne dwie godziny trwa smażenie mięsa. Koło 22giej wszyscy, przy towarzyszącym dźwięku muzyki z kilku prywatnych tranzystorów i głośnych rozmowach zaczynają biesiadę. Wieczerzę. Obżarstwo.
Chcąc żyć lokalnym rytmem, poszliśmy za ich przykładem, kupiliśmy worek węgla i podpałki. Pod koniec dnia kupujemy jakieś mięso i szukamy kempingu. Ok. 19.30 zapada zmrok, do tego czasu staramy się już mieć rozbite namioty. Kiedy słońce przestaje parzyć, Paweł zabiera się za rozpalanie grilla. Ostatnio jakaś kobieta próbowała go instruować, nie muszę chyba pisać, jak go to rozwścieczyło. Potem czas na mięso. Dwa razy podchodziliśmy do wołowiny. Ale za każdym razem przypominała ponętnie pachnącą strawę o konsystencji podeszwy. Nawet głodna Zosia szarpała kawałek steka niczym dziki zwierz, ale całego zjeść nie dała rady. Ze smakiem zjedliśmy dopiero przy trzecim podejściu, kiedy wybraliśmy delikatne, soczyste piersi z kurczaka.
Jednak typowe argentyńskie asado to wołowe żeberka. Odpowiednio młode mięso z nieodzowną warstewką tłuszczu, sprawnie przyrządzone, rozpływa się w ustach. Mieliśmy okazję skosztować takiego przysmaku na proszonej kolacji u państwa Sawickich, którzy osiedlili się w Wandzie na północy kraju. Ale o tym innym razem…

Comments

Popular Posts