Jak zdobyć dolary w Argentynie
450 km na północ od Buenos Aires znajduje się przejście
graniczne między Concordią w Argentynie a Salto w Urugwaju. Droga na drugą
stronę rzeki Rio Uruguay wiedzie przez zaporę wodną, która tworzy rozległe
jezioro. Stało się ono celem turystyki krajowej z uwagi na duży kompleks
kąpielowy, termy i liczne kempingi. Na jednym z nich rozbiliśmy się pod
pretekstem kąpieli. O godzinie 11:00 Paweł uchylił okno w naszym Loganie, by
podać strażnikowi swój paszport. Nie był pewien, czy uda się wjechać bez
problemu do Urugwaju, bo auto nie miało zagranicznego ubezpieczenia. Z wjazdem
nie było problemu. Ale nadal nie był pewien, czy wróci…
GPS doprowadził go precyzyjnie pod bankomat. Pierwsza karta
nie była rozpoznana. Ale dwie kolejne już tak. ATM poprosił o wybór waluty –
USD czy pesos. Wszystkie transakcje powyżej 300 USD były odrzucane, więc po 7
transakcjach i 7 naliczonych prowizjach stał się posiadaczem 2 tys. dolarów
amerykańskich. Sukces był częściowy. Do Argentyny nie można wwozić dużej ilości
gotówki, kontrola na granicy była wciąż możliwa. Strażnik zerknął na białego
turystę i machnął ręką. Droga wolna!
Kiedy po dość długiej nieobecności, pojawił się na kąpielisku
Camping des Palmeras, cieszyliśmy się jak dzieci. Od razu poszliśmy wydać
resztkę zaskórniaków na grillowaną wołowinę w barze. Dopiero pod wieczór
zaczęliśmy się martwic o drugą część planu – czyli wymianę dolarów (USD) na
pesos ($).
W sobotni poranek przyszedł czas na odegranie mojej roli.
Wyruszyłam do Corrientes, zapewniona przez właścicieli baru, że w centrum
powinnam znaleźć jeden nieoficjalny kantor. Miałam czas do południa, potem
zaczynała się siesta oraz weekend. GPS oczywiście zwariował i centrum wyznaczył
na jakiejś pobocznej utwardzonej drodze. Zatrzymałam się przy stacji naprawy
pojazdów, i próbowałam na migi dowiedzieć się, gdzie szukać ‘El cambio’
(kantora). Dwoje przechodniów wyraźnie sugerowało, że takiego tu nie ma, albo
że w sobotę jest zamknięty. Mój duch walki trochę osłabł. Ale zaszłam jeszcze
do recepcji pobliskiego hotelu. W końcu hotele też prowadzą nieoficjalną
wymianę gotówki. Obsługa na szczęście miała mapę miasteczka, gdzie precyzyjnie
oznaczyliśmy punkt, w którym powinnam znaleźć Casa del Julio. Dom Hulia to
kiosk z papierosami, który byłby nie do zauważenia, gdyby nie spora kolejka
przed wejściem. W środku znajdowały się solidne kraty, za którymi obsługiwał
liczbych zainteresowanych właściciel kantoru. Od każdego dyskretnie pobierał
zwój banknotów, ustalał na kalkulatorze kurs wymiany, i wychodził na zaplecze
po dewizy. Kiedy przyszła moja kolej, do klientów za mną musiał wyjść drugi
ekspedient. 2 tys. dolarów to 26 tysięcy pesos, poważna transakcja wymagająca
skupienia w liczeniu wszystkich banknotów o najwyższym nominale 100 pesos.
Nie było mnie w sumie może 3 godziny, wszystko przez
błądzenie po mieście, ale kiedy zajechałam powrotem na kemping, Paweł już
dreptał w miejscu z nerwów. Mogli mnie przecież napaść po wyjściu z domu Hulia,
albo policja mogła czekać za rogiem, żeby mnie złapać na gorącym uczynku. Teraz
możemy już spokojnie realizować nasz plan podróży, chociaż jakieś niespodzianki
pewnie jeszcze nas zaskoczą.
Comments
Post a Comment