Misje jezuickie



Zapomnieliśmy, że film „Misja” z Jeremym Ironce’m i Robertem de Niro opowiadał o schyłku okresu jezuickich misji, które w XXVII i XVIII w. prowadzone były na obszarach obecnej północnej Argentyny i Paragwaju. Jezuici stworzyli tu świetnie zorganizowane osady dla Indian Guarani, chroniąc ich tym samym przed polowaniami na niewolników, głodem i chorobami. Powstały społeczności, które w swoich założeniach były utopią, a jednak udało się ją zrealizować. Wszystkie misje pod względem architektonicznym były bardzo podobne – ogromny plac centralny, otoczony domami połączonymi szeregi, zwieńczony wejściem do świątyni. Za kościołem rozlegały się ogrody, gdzie zakonnicy nauczyli Indian uprawy warzyw, drzew owocowych, i leczniczych ziół. Dzieci były objęte nauką, chociaż język kolonizatorów nie był wymagany. Kobiety zajmowały się domem i hodowlą zwierząt, mężczyźni rzemiosłem. Z czasem rozwinęła się kultura – najpierw naturalna dla Indian muzyka i śpiew, potem rzeźbiarstwo, indiański neobarok. W dwutysięcznej społeczności każdej z misji (niektóre bardziej liczne) pracowali zazwyczaj dwaj zakonnicy. Nie pracowali bezpośrednio z ludźmi, to byłoby niemożliwe. Rozmawiali tylko z wodzami, i im przekazywali wskazówki. Idylliczne, wygodne życie przyciągało pozostałych w dżungli Guarani, nikt nie był do niczego przymuszany.

Po 100 latach umacniania się indiańskich ośrodków na północy kraju, król Hiszpanii dostrzegł w nich potencjalny zalążek buntu, tym bardziej, że jezuici nie słynęli ze zbytniej uległości kolonizatorom. Autonomia Indian Guarani zaginęła wraz z dekretem nakazującym zakonnikom opuszczenie terenów podległych królowi. Część misji została zniszczona, część opuszczona po wygonieniu z niej Indian, zarosła dżunglą.
Po takich zarośniętych murach chodziliśmy zupełnie sami, czując się trochę jak bohaterzy jednej z serii filmów Indiana Jones. Oprócz odrestaurowanej misji w San Ignacio, pozostałe są wciąż zjadane przez ząb czasu, i tylko nieliczne mury, podpierane przez rosnące obok drzewo, przetrwały. Dlatego są mało popularne, i na nasze szczęście lekceważone przez wycieczki autokarowe. Dziewczynkom i tak najbardziej podobał się cmentarz w Santa Ana, który od czasów misji pozostał na tym samym miejscu, i chowano na nim ludzi aż do zeszłego stulecia. Otwarte grobowce wiały grozą w świetle zachodzącego słońca, a hałas dżungli nabierał na sile z każdą minutą.

Wieczorem zostawiliśmy starsze córki przed serialem H2O na komputerze, i poszliśmy na nocny pokaz światła i dźwięku w murach misji San Ignacio de Mini. Zabraliśmy tylko Zosię. Myślałam że będzie to coś w rodzaju śpiewającej fontanny w parku oliwskim, ale godzinny spektakl zrobił na nas ogromne wrażenie. Była to świetlna inscenizacja życia w obrębie misji. W oparach pary pojawiały się świetlne istoty wyświetlane przez rzutniki multimedialne, chodziliśmy po całej misji, podglądając historię jednego z Guarani. Kończy się zrównaniem misji z ziemią przez Hiszpanów.Spektakl był świetnie nagłośniony, a dźwięki, zjawy i muzyka przyprawiały o ciarki na plecach. Tylko Zosia wyszła ze spektaklu w traumie, przerażona i rozdygotana. Inne dzieci też płakały. Nic dziwnego, gdy rodzice serwują im wywoływanie duchów przy pełni księżyca.

Comments

Popular Posts